sobota, 23 listopad 2024

Jabłonka to bezpłatny dwutygodnik ukazujący się
na terenie powiatu grójeckiego i gminy Tarczyn.

Nakład gazety - 22 000 egzemplarzy. Ukazuje się w co drugą środę.

Z ostatniej chwili

Ukraińcy uciekają przed wojną, a mieszkańcy gminy Belsk Duży nie przechodzą obok nich obojętnie. W piątkowy poranek, 5 marca na granicę ruszyły najpotrzebniejsze rzeczy, a wśród nich m.in. pampersy, którymi walczący opatrują swoje rany.

Zapraszamy na długi materiał z granicy polsko-ukraińskiej, na której byliśmy w piątek 4 marca 2022 roku.

Nikt nie liczy snu
O szóstej rano w kilku domach na terenie gminy Belsk Duży zadzwonił budzik. Ludzie podnieśli się z łóżka bardzo szybko. Mieli podążać na granicę z akcją humanitarną. Przyzwyczajeni do małej dawki snu strażacy ochotnicy czy zwykli wolontariusze. Polacy, którym nie jest obojętny los sąsiadów z Ukrainy. – Jeszcze tylko łyk kawy i można wychodzić – pomyślał jeden z nich. Chwilę później wszyscy byli już w Lewiczynie. To właśnie tam, dzień wcześniej grono zaangażowanych pakowało najpotrzebniejsze rzeczy. Wśród nich znalazły się także pampersy. Nikt z nas nie zdawał sobie sprawy, że ich przeznaczenie może być zgoła odmienne…

Niekiedy trzeba się uśmiechnąć
Kierowca samochodu ciężarowego, który miał podążać na granicę zapakował wszystkie artykuły. Wyszliśmy jeszcze na plac firmy. Szybkie zdjęcie i w trasę. Nie ma czasu. Te artykuły są im jak najszybciej potrzebne. Oni ich potrzebują… W trasie jak to w trasie. Próbowaliśmy rozmawiać o naszych sąsiadach. O wojnie. Niekiedy pojawiały się żarty. Sytuacja na Wschodzie jest dramatyczna, ale nie można wiecznie być ponurym. Trzeba się śmiać żeby w tej całej sytuacji nie zgłupieć.

Do celu
W końcu po około czterech godzinach docieramy do docelowego miejsca. Artykuły mieliśmy zostawić w Okopach w jednostce Ochotniczej Straży Pożarnej. Naszym oczom ukazał się budynek z białej cegły, a na nim napis: 1947 – 2007 OSP Okopy oraz dwa otwarte garaże. Próżno w nich było szukać wozów bojowych. W czasach jakie są, druhowie przeznaczyli je na magazyny z żywnością czy ubraniami. Tutaj granica jest o krok… Jako pierwszy podszedł do nas jeden z druhów myśląc, że mamy rzeczy na busie. Za chwilę się przedstawił. – Cześć, jestem Waldek. Okazało się, że to prezes tutejszej jednostki. Po krótkiej naradzie, widząc że mamy zapakowany cały samochód ciężarowy pokierował nas do swojego domu. To właśnie tam mieliśmy zostawić nasze dary.

Na front do Charkowa
Prezes jechał pierwszy. Zwykły volkswagen passat oraz przyczepka. Jego dom oddalony jest od jednostki OSP o jakieś 200 – 300 metrów. Zajechaliśmy na podwórze. Na nim szukany przez nas w jednostce wóz strażacki. Nieco inny, jak te w naszych stronach. Na ulicach miejscowości pusto. Jak się okazuje: wszyscy, bez wyjątku zaangażowani są tutaj w pomoc Ukrainie. Dwie wolontariuszki, które razem z nami pojechały na granicę od razu zmierzają w kierunku kobiety. Ich spojrzenia się przyciągają, po chwili nawiązuje się rozmowa. Panią z Okopów jest żona prezesa OSP. Opowiada ona wstrząsające historie dotyczące tego co dzieje się niedaleko nas. – U nas proszę pani to jest spokój. Tam jest wojna! – mówi. Do rozmowy przyłącza się dwóch mężczyzn, którzy tam mieszkają. Okazuje się, że to Ukraińcy. Mieli zostać w Polsce. Wolą jednak walczyć za swój kraj. Czy wrócą do Okopów? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że razem ze sobą zabierają na Ukrainę wszystkie przywiezione przez nas medykamenty oraz słodycze. – To przyda się najbardziej – twierdzą, szybko pakując rzeczy.

Pampersy tamują rany
Druhowie z lewiczyńskiej jednostki OSP pomagają w zrzucaniu darów. Wózek widłowy, który wydaje dźwięk jak Ursus C330 sprawia, że czujemy się jak w domu. Jego operatorem jest sam prezes lokalnej straży. Podjeżdżając pod ciężarówkę w pewnym momencie pan Waldek mówi do nas: – Te pampersy się im przydadzą. Oni tamują tym rany! Przez chwilę każdy z nas czuje ciarki na plecach. Myśleliśmy o małych dzieciach, które często są wychłodzone i brakuje im rzeczy pierwszej potrzeby. Jak się okazuje artykuł, który przeznaczony jest dla dzieci wspomaga także wojsko… To coś nieprawdopodobnego. Coś co nie mieści się w głowie… Za chwilę jednak wracamy do pracy. Pomagamy jeszcze w sortowaniu słodyczy, kilka rozmów i ruszamy dalej… Tym razem na granicę. Nie chcemy być obojętni. Skoro przyjechaliśmy już do Okopów tyle kilometrów chcemy jechać na granicę Polski z Ukrainą. A nuż coś pomożemy? Może kogoś zabierzemy?

Na granicy w Berdyszczach
Wsiadamy do busa i udajemy się na granicę. Droga prowadząca do przejścia granicznego jest zamknięta przez radiowóz policji. Myślimy co tu powiedzieć. W sumie to nie ma co myśleć – jedziemy pomóc naszym sąsiadom. Dojeżdżamy do policjantów. Ich wzrok przenika się z naszym kierowcą busa. Nic się nie odzywają. Machają aby jechać dalej. Oni wiedzą, że w tym aucie siedzą ludzie dobrej woli, którzy jadą pomagać. Jesteśmy już na miejscu. Nie ma tu wielkich grup ludzi. Podchodzimy do Straży Granicznej by dowiedzieć się więcej. Widzimy też tłumy wolontariuszy, media czy fotoreporterów. Są również stanowiska z rożnego rodzaju jedzeniem czy potrzebne rzeczy dla uchodźców.

Sława Ukraini!
Druhowie, którzy są z nami długo nie myślą. – Jesteśmy na granicy, musimy choć trochę pomóc tym ludziom. Strażacy angażują się w przewóz uchodźców do oddalonego o kilka kilometrów punktu recepcyjnego w Dorohusku. Trafiają do nas różni ludzie. W jednym z transportów wieziemy matkę z dziećmi oraz babcię. Dopytujemy skąd są. Jeden z nas, kierowca mówi trochę po ukraińsku. – Jesteśmy z obwodu łuckiego – odpowiada około 70-letnia kobieta. Dowozimy ich do punktu, wychodząc starsza pani krzyczy: – Sława Ukraini! Odpowiadamy w ten sam sposób dołączając do tego, że tu czekają na nich same dobroci. Jest ciepłe jedzenie, pomoc oraz ubrania.

Nie płacz chłopcze
Wracamy na granicę. Jedna z naszych wolontariuszek trzyma na rękach małe dziecko. Mariola jest pielęgniarką więc wie jak podchodzić do dzieci. Jego matka jest wyczerpana. Nie pytamy się ile nie spała. To nie jest w tym momencie najważniejsze. Chcielibyśmy uronić łzę, ale nie ma na to czasu. Co chwilę z granicy druhowie ruszają z transportem uchodźców. Pomaga też Kasia. Pracuje na co dzień w pomocy społecznej, ale sama ma dwójkę dzieci. Widząc rozmawiającą przez telefon Ukrainkę, trzymającą na rękach płaczące dziecko nie myśli długo. Podchodzi. Bierze dziecko na ręce i wręcza mu samochodzik. Malutki chłopiec się uspokaja. Wokół niego są strażacy, których widząc czuje się bezpiecznie.

Bez domów
Na granicę jechaliśmy z misją pomocy. Nie myśleliśmy, że może kogoś zabierzemy. To przejście koło Dorohuska jest przejściem samochodowym. Stoją tam uchodźcy, ale w porównaniu do przejść pieszych, na które jeżdżą druhowie z OSP Belsk Duży jest ich bardzo mało. W aucie, którym przyjechaliśmy są jednak dwa wolne miejsce. Szybko decydujemy. – Musimy kogoś zabrać! Nie możemy przejść obojętnie obok ich losu. Nasz zwiadowca, Sławek rejestruje się w punkcie Polskiej Akcji Humanitarnej. Za chwilę przez megafon słyszymy. – Są dwa miejsca do Warszawy. Przez chwilę nikogo nie ma. Po jakimś czasie zgłaszają się do nas matka z dzieckiem. W tym samym czasie transportujący wciąż do punktu rejestracyjnego strażacy dostają specjalne zadanie od członka Caritas Polska. – Za chwilę na granicę przyjadą autobusy z ukraińskich domów dziecka. Przyjedzie ich ponad 500! Nie mogę dodzwonić się na centralę, dacie radę przywieźć z punktu dziecięce rzeczy? Typu soczki, kaszki itp? Zadanie oczywiście przyjęte i wykonane. Spotykam znajomego z Radomia. Na co dzień jest sędzią piłkarskim i przyjeżdża nieraz do Belska “gwizdać” mecze lokalnego GKS-u. Po krótkiej rozmowie dowiaduje się, że codziennie jest tu dając Ukraińcom za darmo karty Heyah. On też robi coś bez oglądania się na innych. Robi to, by im pomóc.

Przyjaciele
W końcu wszyscy pakujemy się do busa. Siódemka naszych wolontariuszy oraz Tamara z Łucka i jej 8-letnia córka Jana. Na chwilę wracamy do Okopów. Wchodząc do remizy czujemy prl-owski klimat. Widać, że dawno nikt nie robił tutaj remontu. W sumie teraz raczej nikt o nim nie będzie myślał. Świetlica jest mała. Na środku stół i krzesła, zaś wokoło jedzenie i gorące napoje. Korzystamy z dobrego serca tamtejszych druhów, którzy zapraszają nas na gorącą herbatę i kawę. – Mamy jakieś konserwy, chleb. Częstujcie się – pokazuje nam prezes Waldek. My szybko odpowiadamy: – Mamy tego pod dostatkiem, zostawcie to naszym przyjaciołom z Ukrainy. Pijemy herbatę rozmawiając. Jesteśmy nie w komplecie. W busie grzeją się nasi nowi przyjaciele. Po chwili jednak dołączają do nas.

Podąża do celu
Tamara, choć na początku nieco nieufna do nas, chwilę później się otwiera. Kontaktujemy się za pomocą słownika google. Dowiadujemy się, że na Ukrainie miała swój salon urody. 24 lutego w jej miejscowości był wybuch. Od tej pory spokój, ale kto wie czy za chwilę coś się niej nie wydarzy. Dowiaduje się od nas, że jesteśmy z regionów sadowniczych. Nieraz po polsku, trochę po rosyjsku, a nieraz obrazowo pokazujemy jej co chcemy powiedzieć. Ona sama w naszych stronach nie była, ale jej przyjaciółka jeździła do zbierania truskawek. Obok niej siedzi jej córka. Zmarznięta ogrzewa nogi przy grzejniku, który znajduje się w świetlicy. Po raz pierwszy i ona do nas się odzywa. Dostaje misia, którego tuli do swojego serca. Na Ukrainie ma wielką kolekcje pluszowych przyjaciół. Mała bierze też garść słodyczy. Jana uczy się w dwujęzycznej szkole. Poza ukraińskim i rosyjskim, także angielskiego i francuskiego. Kobieta i jej córka swój cel podróży mają. Najpierw Radom, później Skarżysko-Kamienna i spotkanie z mężem. Niepalący i niepijący jak nam mówi, mężczyzna pracuje jako kierowca busa. Jeździ w Polsce i na zachodzie. Tamara ma swój cel podróży. Ile jednak osób wjeżdża do naszego kraju bez zielonego pojęcia co się z nimi stanie? Czy trafią na dobrych ludzi, czy tak jak przekraczając np. granicę z Mołdawią do burdeli?

Traktuje ją jak córkę
Wypiliśmy herbatę. Wyszliśmy na zewnątrz. Jeden z druhów wziął małą Janę na ręce. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie pod OSP Okopy. I ruszyliśmy. W podróż do domu. Dla każdego z nas do starego, dla 36-letniej Tamary i jej córki – do nowego. Jak długo będzie w Polsce? Nikt tego nie wie. Ani my, ani tym bardziej ona. Podczas powrotu nasza ukraińska przyjaciółka się otwiera. Rozmawia z nią druh Wojtek. Dowiadujemy się m.in. że siostra jej męża mieszka w Finlandii. Wymieniamy się kontaktami. Ze swojej strony obiecujemy pomoc. Za Lublinem stajemy na chwilę na stacji. Jest tam wiele aut na ukraińskich rejestracjach. Dziewczynka zasypia matce na kolanach. Nasz kierowca musi nieco zwolnić tempo jazdy, aby mała w spokoju przespała się kilka chwil.

Kierowiec Korol
Dojeżdżamy do Radomia. Na Tamarę ma czekać jej przyjaciółka – Katia. Jesteśmy już na dworcu PKP. Sławek, który pierwszą część podróży spędził z kierowcą, zdecydował się wracać z nami. Żartobliwie rzuca, że nigdzie nie oddamy naszej nowej przyjaciółki. Wiemy jednak, że trafia ona w dobre ręce. Ma tu w Polsce poza nami kogoś na kogo może liczyć. A przede wszystkim – ma męża. Siedząc w aucie i czekając aż Ukrainka się z nami pożegna wywiązuje się między nami jeszcze większa nić porozumienia. Jana, która się wyspała zaczyna nawiązywać z nami coraz większy kontakt. Dziewczynka uczy się naszych imion. Jest bystra i w mig zapamiętuje polskie słowa. Nieraz daje nam to wiele powodów do uśmiechu. Tak jak na przykład mówiąc: – Kierowiec Korol czy wypowiadając inne polskie imiona. W końcu musimy pożegnać się z Tamarą. Na początku nie możemy odnaleźć jej ukraińskiej przyjaciółki. Chwilę później jednak z pomocą idzie niezawodny Sławek, który znajduje Katie. Ukrainki wpadają sobie w ramiona, a Tamara każdemu z nas osobna dziękuje… Zrobiliśmy coś, co każdy człowiek robić powinien. A jednak. Dla nich. Dla Ukraińców ta pomoc jest nie do opisania…

Jak druhowie z druhami
W sumie, tutaj mógłbym zakończyć ten reportaż. Wracając zajechaliśmy zmęczeni, ale zadowoleni z wykonania misji na kolację. Nie było by w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie ludzie spotkani tam. Jak się okazało dwóch druhów z gminy Świątki (za Olsztynem) wracało z przejścia granicznego koło Przemyśla. – Wy też wracacie z granicy? Zapytali się nas. Odpowiedzieliśmy im i po chwili usiedliśmy do wspólnego stołu. Dobrzy ludzie jak widać spotkają się nawet na końcu świata. Chęć niesienia pomocy drugiemu i to w takiej sytuacji, która spotkała nas teraz to coś wspaniałego.

Tam jest bieda…
Ta akcja humanitarna to jedno. Pomoc niosą też druhowie z Belska Dużego. Po raz trzeci pojechali w piątkowe popołudnie na granicę do Dołhobyczów. Sytuacja tam jest diametralnie inna niż w Dorohusku. – Tam jest bieda, ludzie na zimnie. Aż przykro patrzeć – mówi w rozmowie z nami dh Marek. W poniedziałek strażacy zawieźli artykuły, ubrania czy koce. Od początku tej akcji przywieźli do Polski około stu osób. Jak sami mówią, będą jeździć na granicę ile razy będzie trzeba… Nie liczy się dla nich nic, poza pomaganiem drugiemu człowiekowi. Pracują na etatach, a później jadą na granicę. Są bohaterami, takimi którzy nie noszą pelerynę. No może polar z napisem OSP, pokazując moc munduru po raz kolejny…


Krzysztof Kowalski/belskduzy24.pl
Materiał dostępny również na: https://belskduzy24.pl/gmina-belsk-duzy-niesie-pomoc-reportaz-z-granicy-polsko-ukrainskiej/

Dodaj komentarz

Wyślij

Reklama

Popularne

1
(22158) Paulina Omen Klepacz
2
(11462) Paulina Omen Klepacz
5
(7419) Paulina Omen Klepacz
6
(6849) Paulina Omen Klepacz
7
(6766) Paulina Omen Klepacz
9
(6048) Redakcja
Rekord

Powiat GrójeckiPokaż wszystkie

BłędówPokaż wszystkie

Belsk DużyPokaż wszystkie

ChynówPokaż wszystkie

GoszczynPokaż wszystkie

GrójecPokaż wszystkie

JasieniecPokaż wszystkie

MogielnicaPokaż wszystkie

Nowe Miasto nad PilicąPokaż wszystkie

PniewyPokaż wszystkie

TarczynPokaż wszystkie

WarkaPokaż wszystkie